Kpt. Jerzy Domański ustala, opisuje i komentuje nadal nie do końca wyjaśnione okoliczności pierwszego (rok 1947) powojennego wypadku morskiego w polskim żeglarstwie
W tomie I „Leksykonu żeglarstwa i sportów wodnych Pomorza Zachodniego” znajduje się dodatek opracowany przez kpt. ż. w. Jędrzeja Poradę dotyczący awarii i wypadków polskiego żeglarstwa na Pomorzu Zachodnim w latach 1945-2010. Mimo iż z powodów zacięć biurokratycznych nie jest kompletny i tak zawiera 111 pozycji.
Listę otwiera jeden z najbardziej tajemniczych i do końca niewyjaśnionych wypadków, głównie zachowanego w pamięci pionierów naszego powojennego żeglarstwa, którzy niestety już odeszli. Ja usłyszałem to od kapitanów Witolda Bohdanowicza i Ryszarda Książyńskiego z którymi kiedyś pływałem, a i tak półgłosem.
Rzecz bowiem w tamtych czasach była wysoce nieprawomyślna. Chodziło bowiem o próbę ucieczki, wypadek zaś miał miejsce przy wysepce Greiswalder Oie. Po wydostaniu się ze Świnoujścia zmęczony napięciem kapitan jachtu zszedł na dół, by trochę się zdrzemnąć, zostawiając dwóch załogantów na górze. Nie wiemy jakie dał dyspozycje. W rezultacie w nocy weszli na kamienie i nie mogąc się uwolnić, podjęli próbę dotarcia do lądu pieszo. W jej trakcie skiper zasłabł i zmarł (hipotermia, utonięcie?). Pozostali po wyjściu na lad tam go pochowali. Tyle, że ten przekaz, jeśli chodzi o miejsce oraz pochówek, jest najmniej wiarygodny.